Main Page 12 11 10 09 08 07 06 05 04 03 02 01
Po przeprawieniu się przez Orinoco mieliśmy ambitne plany dotarcia do osady San Juan de Manapiare, położonej jakieś 300 kilometrów na południe. Można się tam było dostać, jadąc - przez prawie zupełnie bezludne okolice - nieutwardzoną drogą, określaną na mapie jako "via de verano", czyli nadająca się do użytku tylko w porze suchej. Ale na początku września była akurat pora deszczowa (codziennie godzina lub dwie intensywnych opadów, a poza tym słoneczna pogoda), droga rozmyta, a rzeki wezbrane. Podówczas nie było jeszcze mostów (zdaje się, że zbudowano je niedługo po naszym wyjeździe) i przez rzeki trzeba się było przeprawiać w bród.

Nasz Star radził sobie nieźle w tym trudnym terenie, ale gdzieś w połowie zamierzonej trasy utknął na dobre w bagnistej drodze. Próby wydobycia go z błota - nawet po usunięciu całego ważącego ponad cztery tony ładunku - spełzły na niczym. Wszystkie okoliczne drzewa, do którym mocowaliśmy linę wyciągarki, zostały wyrwane z korzeniami, a Star ani drgnął! Wyglądało na to, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia, gdy skądiś nadjechał sfatygowany jeep, z niego wysiadł osobliwie wyglądający człowieczek i przemówił do nas ... po polsku! Jego rada, jak wydobyć nasz pojazd z błota, była całkiem prosta: kilkanaście metrów przed samochodem należy wykopać w poprzek głęboki rów, na jego dnie położyć pień z przymocowaną doń liną wciągarki, po czym zasypać rów ciężkimi kamieniami. Na pewno będzie to dużo mocniejszy punkt zaczepienia niż słabo zakorzenione w bagnistym podłożu drzewa. Zastosowaliśmy się do tej porady i naturalnie samochód gładko wyjechał z błota.

Nasz dobroczyńca - Don Miguel, jak kazał się nazywać - był postacią ze wszech miar ciekawą. Z pochodzenia Chorwat, aresztowany przez Niemców w czasie wojny, naszego języka nauczył się od polskich współwięźniów w jenieckim oflagu. Służąc jako żołnierz ustaszowskiej formacji, po 1945 roku nie mógł wracać do Jugosławii. Wybrał więc włóczęgę po świecie, a bywał - jeśli wierzyć jego słowom - prawie wszędzie. Wreszcie zabrał się za poszukiwanie diamentów w Wenezueli - diamenty znalazł i został bogatym człowiekiem. Na koniec ustatkował się (co w przypadku takiego ekscentryka oznaczało ożenek, a następnie rozejście się z żoną) i osiadł na pustkowiu, niedaleko od miejsca, w którym przed laty poszczęściło mu się znaleźć diamenty... I tutaj właśnie spotkaliśmy się... Trudno powiedzieć, ile było prawdy w tym, co o sobie opowiadał.

Zamieszczone tutaj zdjęcia głównie pokazują naszą drogę na południe od Orinoco, a następnie odwrót na północ. Problemy z jazdą po tutejszych drogach (w wielu przypadkach określenie "bezdroża" będzie bardziej odpowiednie) mieliśmy do samego końca. Ostatnie ze zdjęć pokazują naprawę obsuniętej drogi przed mostem na Rio Guanamito - całkiem już niedaleko od przeprawy przez Orinoco. Don Miguel powinien być łatwo rozpoznawalny na zdjęciach - na jednym z nich demonstruje technikę wypłukiwania diamentów z rzecznego żwiru.

After crossing the Orinoco - by a ferry from Cabruta to Caicara - we planned to reach San Juan de Manapiare, some 300 km south of the river. The region was almost completely uninhabited. The only route leading to San Juan was the so called "via de verano", without hardened surface and suitable for use in the dry season only. But in September it was just the wet season - rivers in spate, roadway surface washed out... There were no bridges at those times, so our truck had to ford numerous rivers crossing the road.

The truck coped very well on this quasi-road, but finally it got bogged down in the mud. Our attempts to bring it out came to nothing. After all trees in the reach of the hoisting line of the truck's winch were uprooted, the situation seemed completely hopeless. Then, as from nowhere a strange man appeared and, speaking to us in... Polish (!), offered his help. His advice was very simple: we should dig a deep ditch in front of the truck, then throw a tree trunk with the hoisting line twisted around it into the ditch, and finally to weigh the trunk with heavy stones. We did it and the winch brought the truck out easily.

Don Miguel, our saviour, was a very interesting person. Born in Croatia, during the second world war an Ustashe soldier, after 1945 he could not come back to Yugoslavia. He learned our language from Polish soldiers - prisoners in a German camp.

The photos presented on this page show mainly our odyssey to the South and then the return trip. Our stay in this region abounded in "road-adventures"! Several photos show repairs of the road (last but not least!) before a bridge on the Guanamito River.